Nie tak dawno temu, nie tak daleko - w mieścinie, jakich wiele; raz w jednej wiosce, raz innej, a czasem w naprawdę wielkim mieście żyła sobie Błękitna Panienka. Była dziewczynką potrafiącą się śmiać, ale też popaść w refleksyjną zadumę. Czasem czuła się lepsza, a czasem gorsza od innych. Miała wiele pomysłów, sporo z nich realizowała. Bywała spontaniczna i towarzyska, ale też ceniła swoją samotność i planowanie. Żyło jej się zdrowo i dobrze...
Poza chwilami, gdy pojawiał się Czerwony Smok. Niby przewidywała, kalkulowała jego nadejście, ale było ono jednocześnie zaskoczeniem. Niby zjawiał się regularnie, ale nie tak systematycznie jak podobno powinien - skoro już przychodził. Był przerażający, napawający lękiem, wielki i nieobliczalny. Co było najgorsze - widziała go tylko Błękitna Panienka. Gdy więc nadchodził, złowrogo łypał okiem, pokasływał siarkowym ogniem, ona przestawała zachowywać się jak zwykle, była spięta i nerwowa - i nikt nie wiedział dlaczego.
Ciąg przyczynowo-skutkowy rozsypywał się w drobny mak. Wszystko traciło cały swój sens. Lub do granic możliwości drgały na nerwach najbardziej błahe sprawy świata wokół. Albo pozostawało już tylko schować się pod kocem, wyć z rozpaczy i bezradnie wylewać hektolitry łez. Błękitna Panienka spadała w niekończące się czarne dziury beznadziei i nonsensu.
Czasem czuła, że smok rozszarpuje ją na kawałki, które do siebie przestają pasować. Oczywiście nie było to widoczne z zewnątrz, nikt więc nie spieszył z pomocą składania Błękitnej Panienki w całość. A ona czuła się najgorsza. Najbardziej beznadziejna. Najmniej interesująca. Czuła się Nikim. Pokraka, która nie powinna istnieć. Która tylko przeszkadza i zawadza innym. Chwilami więc nawet chciała skakać do wodnej toni, z okna zamku albo z wysokich gór i na zawsze uwolnić się od Czerwonego Smoka i tych przekonań rodzących się pod jego wpływem. Naprawdę bywały momenty, że nie widziała innej drogi ucieczki.
Bywało jednak najprostsze, i najskuteczniejsze rozwiązanie. W trudnych starciach z Czerwonym Smokiem najbardziej pomagał sen - koił zszargane nerwy, uzdrawiał poczucie beznadziei, błogo uspokajał. Tak, najlepiej od Czerwonego Smoka można było uciec po prostu zasypiając. Ale przecież nie zawsze można było spać... Gdy Czerwony Smok prosto w twarz zionął ogniem Błękitna Panienka wymachiwała z przestrachem rękami, uderzając przy tym zupełnie niecelowo bliskie jej osoby. A nikt poza nią Czerwonego Smoka nie widział... Smok groźnie przybliżał się i oddalał, bywały chwile gdy mogła beztrosko śmiać się prawie o nim zapominając, by po chwili jak obuchem dostać prosto we wrażliwe miejsca z potężnego, smoczego ogona.
Te straszne smocze wizyty nie trwały długo, zazwyczaj to jeden straszny dzień, czasem góra dwa, trzy dni pod rząd plus parę niespodziewanych smoczych ataków. Im bardziej w czasie smoczych wizyt Błękitna Panienka musiała podejmować wyzwania, tym robiło się gorzej... Czerwony Smok przeszkadzał we wszystkim. Chwytał potężnymi łapskami i Błękitna Panienka czuła, że NIC NIE MOŻE. Opadała zupełnie z sił. Czasem tylko patrzył przenikliwie - i to wystarczyło, by dziewczynka nie mogła się ruszyć. Nie mogła nawet myśleć, nie była w stanie decydować, rozważać za i przeciw - Smok jakby wysysał wszystkie rozsądne myśli z jej głowy i wlepiał siano ze słomą, przedziwne, nieracjonalne pomysły oparte na niczym.
Poza chwilami, gdy pojawiał się Czerwony Smok. Niby przewidywała, kalkulowała jego nadejście, ale było ono jednocześnie zaskoczeniem. Niby zjawiał się regularnie, ale nie tak systematycznie jak podobno powinien - skoro już przychodził. Był przerażający, napawający lękiem, wielki i nieobliczalny. Co było najgorsze - widziała go tylko Błękitna Panienka. Gdy więc nadchodził, złowrogo łypał okiem, pokasływał siarkowym ogniem, ona przestawała zachowywać się jak zwykle, była spięta i nerwowa - i nikt nie wiedział dlaczego.
Ciąg przyczynowo-skutkowy rozsypywał się w drobny mak. Wszystko traciło cały swój sens. Lub do granic możliwości drgały na nerwach najbardziej błahe sprawy świata wokół. Albo pozostawało już tylko schować się pod kocem, wyć z rozpaczy i bezradnie wylewać hektolitry łez. Błękitna Panienka spadała w niekończące się czarne dziury beznadziei i nonsensu.
Czasem czuła, że smok rozszarpuje ją na kawałki, które do siebie przestają pasować. Oczywiście nie było to widoczne z zewnątrz, nikt więc nie spieszył z pomocą składania Błękitnej Panienki w całość. A ona czuła się najgorsza. Najbardziej beznadziejna. Najmniej interesująca. Czuła się Nikim. Pokraka, która nie powinna istnieć. Która tylko przeszkadza i zawadza innym. Chwilami więc nawet chciała skakać do wodnej toni, z okna zamku albo z wysokich gór i na zawsze uwolnić się od Czerwonego Smoka i tych przekonań rodzących się pod jego wpływem. Naprawdę bywały momenty, że nie widziała innej drogi ucieczki.
Bywało jednak najprostsze, i najskuteczniejsze rozwiązanie. W trudnych starciach z Czerwonym Smokiem najbardziej pomagał sen - koił zszargane nerwy, uzdrawiał poczucie beznadziei, błogo uspokajał. Tak, najlepiej od Czerwonego Smoka można było uciec po prostu zasypiając. Ale przecież nie zawsze można było spać... Gdy Czerwony Smok prosto w twarz zionął ogniem Błękitna Panienka wymachiwała z przestrachem rękami, uderzając przy tym zupełnie niecelowo bliskie jej osoby. A nikt poza nią Czerwonego Smoka nie widział... Smok groźnie przybliżał się i oddalał, bywały chwile gdy mogła beztrosko śmiać się prawie o nim zapominając, by po chwili jak obuchem dostać prosto we wrażliwe miejsca z potężnego, smoczego ogona.
Te straszne smocze wizyty nie trwały długo, zazwyczaj to jeden straszny dzień, czasem góra dwa, trzy dni pod rząd plus parę niespodziewanych smoczych ataków. Im bardziej w czasie smoczych wizyt Błękitna Panienka musiała podejmować wyzwania, tym robiło się gorzej... Czerwony Smok przeszkadzał we wszystkim. Chwytał potężnymi łapskami i Błękitna Panienka czuła, że NIC NIE MOŻE. Opadała zupełnie z sił. Czasem tylko patrzył przenikliwie - i to wystarczyło, by dziewczynka nie mogła się ruszyć. Nie mogła nawet myśleć, nie była w stanie decydować, rozważać za i przeciw - Smok jakby wysysał wszystkie rozsądne myśli z jej głowy i wlepiał siano ze słomą, przedziwne, nieracjonalne pomysły oparte na niczym.
Błękitna Panienka próbowała tłumaczyć bliskim, że nie uderza ich specjalnie - że to wina Czerwonego Smoka, że dla niej samej to tak niezrozumiałe, że przerasta ją starcie z tym potworem...
Czerwony Smok odchodził na dobre gdy tak mocno kopnął w brzuch, że aż polała się krew. Chwilę pobolało, ale za cenę wolności od Smoczego wpływu - było warto aż czekać na ten moment. Piękny, wolny od Czerwonego Smoka czas nie trwał jednak w nieskończoność...
Jak
można jednak wytrzymać z kimś, kto rani i uderza na oślep? - tak
myślała Błękitna Panienka w chwilach nieznośnej bliskości ze Smokiem.
Czuła, że jest Nikim Wartościowym, więc i czyjeś decyzje o pozostawieniu
jej nie wydawały się niewłaściwie.
Prawdziwa Miłość jednak zwycięża nawet niewidzialne Czerwone Smoki...
Rycerz nie mógł, jak to zwykle w bajkach, pokonać Smoka - bo go po prostu nie widział. Dla Rycerza Smoka nie było. Czerwony Smok okrutnie istniał tylko dla Błękitnej Panienki. Ale aż nazbyt realnie...
Rycerz poradził Błękitnej Panience udać się po poradę do Znachorki. Dziewczynka już wcześniej o tym myślała, ale bała się. Wsparcie Rycerza dodało jej jednak otuchy do opowiadania nieznajomej o swoim Niewidzialnym Czerwonym Smoku. Znachorka wykazała zrozumienie i zaleciła łykanie Zielonych Tabletek, gdy Smok się pojawia.
Tak też dziewczyna zrobiła przy najbliższej okazji - wzięła aż dwie Zielone Tabletki, i w nosie miała Smoka, czy gdzieś jest, czy go nie ma. To było cudowne... Nie czuć na sobie smoczego spojrzenia, robić tak, jakby go nie było... Chyba rzeczywiście go nie było?..
Niestety, przy kolejnej smoczej wizycie Zielone Tabletki już tak nie pomagały. To znaczy - nie na cały czas bliskości Smoka. Chwilami znikał, by zaraz, przy okazji konieczności decydowania lub presji podjęcia wyzwania, pojawić się. Ogniście Czerwony, zuchwały, nie dawał dziewczynce żadnych szans. Nie była w stanie znów podjąć żadnej decyzji, wszystko ją przerastało i nie miało sensu, a ona była najbardziej beznadziejną Błękitną Panienką we wszechświecie. Znów Smok co chwila to zbliżał się, to oddalał na bezpieczną odległość. Zachowanie dziewczynki było więc zupełnie nieprzewidywalne.
Miłość jednak poradziła sobie i z tą sytuacją. Błękitna Panienka poza Zielonymi Tabletkami pragnęła wiele akceptacji, spokoju, po prostu trwania, zwyczajnie bycia. Na ten czas bliskości Smoka potrzebowała prostoty teraźniejszości, bez wyzwań i wyborów.
Zielone Tabletki ukołysały ją w końcu do snu, a Błękitna Panienka oczekiwała na ostateczny smoczy kopniak i uwolnienie się spod Czerwonego wpływu...
//edyt 18 grudnia 2014
Czasem Czerwony Smok przybierał zupełnie inną postać. Nie do rozpoznania na pierwszy rzut oka. Błękitna Panienka budziła się i zalewała ją fala lęku. Obaw. Niepokój każdego aspektu życia. To Czerwony Smok - zmieniał się w wielką czerwoną chustę lęku i zakrywał całą postać Błękitnej Panienki. Żeby uwolnić się spod chusty dziewczynka musiała wstać, otrząsnąć się, na kartce zanotować to, co ważne. Co sensowne. Co znane i poukładane. A najlepiej - pomodlić się. Gdy dziewczynka zwracała się do Boga, szczerze i prostodusznie, czerwona chusta rozpadała się na strzępy, by po chwili zniknąć zupełnie...
// 28.12.2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz