piątek, 19 grudnia 2014

O wysokiej górze i małej chatce

W Wielkim Mieście żył Dzielny Człowiek. Był pełen energii i ciągle chciał więcej od życia. W pracy dawał z siebie wszystko, kiedy tylko mógł wyjeżdżał i podróżował po dalekich krajach. Pewnego razu wybrał się w wysokie góry. Na samotną, pełną niebezpieczeństw wędrówkę. Zdobył najwyższy szczyt i zszedł powoli w dolinę. Tam, zupełnie się tego nie spodziewając, zobaczył maleńką chatkę przycupniętą wśród kolorowych, jesiennych kniei u stóp wysokiej góry. Zdziwił się, że ktoś może mieszkać w takiej głuszy. Okazało się, że w chatce od wielu, wielu lat żyje sobie zgarbiony staruszek. Jego kondycja nie pozwalała mu na wspinanie się po górskich ścianach, żył więc już długi czas zamknięty pomiędzy wysokimi górami w malowniczej dolinie. Staruszek od dawien dawna nie widział innego człowieka, bardzo ucieszył się więc ma przybycie Dzielnego Młodzieńca. Namawiał go do zostania choć na jedną noc. Dzielnemu Człowiekowi bardzo się spieszyło, zgodził się tylko na małą herbacianą przerwę w drodze w drewnianej izbie chatki. Gdy tak sobie siedzieli i popijali napar z górskich ziół za oknem rozpętała się potężna śnieżna burza. Nadeszła niespodziewanie, jeszcze jesienną przecież porą. Staruszka to nie zdziwiło, Dzielny Młodzieniec był jednak zszokowany i zrozpaczony. Zamartwiał się, że pogoda pokrzyżuje mu plany. A przecież dziś jeszcze miał być w pobliskiej wsi, a jutro z rana wracać do Wielkiego Miasta.

Śnieżyca szalała długie, długie godziny popołudnia, wieczoru, aż do późnej nocy. Chcąc nie chcąc Dzielny Człowiek został w chatce staruszka na nocleg. Pogawędzili sobie serdecznie, poopowiadali o swych wzajemnych podróżach. Rankiem okazało się, że wyjście z doliny jest zupełnie zasypane niesamowitą ilością śniegu. Dzielny Młodzieniec robił co mógł, cały dzień próbował choć trochę przedrzeć się przez wielkie zaspy - było to jednak absolutnie niemożliwe. Człowiek był bardzo smutny i zły na siebie. Wszystko wskazywało na to, że może nie udać wydostać mu się z tej doliny aż do wiosennych roztopów...

Dni bardzo powoli mijały, Dzielny Młodzieniec zmuszony do dzielenia życia i przestrzeni ze staruszkiem powoli uczył się jego zwyczajów. Delektowania się promieniami wschodzącego słońca, rozmową z drobnymi ptaszętami doliny, cierpliwym zbieraniem przymarzniętego głogu. Człowiek początkowo rozgorączkowany, pełen niepokoju i obaw, powoli uspokajał się i uczył cieszyć się nie z życiowego pędu, a z delikatnego smakowania uroków życia.

Jak się można było domyślać - wiosną Dzielny Młodzieniec przechodził przez wysokie góry zupełnie odmieniony. Obiecał staruszkowi zorganizować mu częściej czyjeś towarzystwo, a sam wrócił do Wielkiego Miasta jako człowiek bardziej świadomy, cieszący się drobnostkami i czujący zapach czasu.



wtorek, 14 października 2014

Bajka o Czerwonym Smoku i Błękitnej Panience

Nie tak dawno temu, nie tak daleko - w mieścinie, jakich wiele; raz w jednej wiosce, raz innej, a czasem w naprawdę wielkim mieście żyła sobie Błękitna Panienka. Była dziewczynką potrafiącą się śmiać, ale też popaść w refleksyjną zadumę. Czasem czuła się lepsza, a czasem gorsza od innych. Miała wiele pomysłów, sporo z nich realizowała. Bywała spontaniczna i towarzyska, ale też ceniła swoją samotność i planowanie. Żyło jej się zdrowo i dobrze...

Poza chwilami, gdy pojawiał się Czerwony Smok. Niby przewidywała, kalkulowała jego nadejście, ale było ono jednocześnie zaskoczeniem. Niby zjawiał się regularnie, ale nie tak systematycznie jak podobno powinien - skoro już przychodził. Był przerażający, napawający lękiem, wielki i nieobliczalny. Co było najgorsze - widziała go tylko Błękitna Panienka. Gdy więc nadchodził, złowrogo łypał okiem, pokasływał siarkowym ogniem, ona przestawała zachowywać się jak zwykle, była spięta i nerwowa - i nikt nie wiedział dlaczego.

Ciąg przyczynowo-skutkowy rozsypywał się w drobny mak. Wszystko traciło cały swój sens. Lub do granic możliwości drgały na nerwach najbardziej błahe sprawy świata wokół. Albo pozostawało już tylko schować się pod kocem, wyć z rozpaczy i bezradnie wylewać hektolitry łez. Błękitna Panienka spadała w niekończące się czarne dziury beznadziei i nonsensu.

Czasem czuła, że smok rozszarpuje ją na kawałki, które do siebie przestają pasować. Oczywiście nie było to widoczne z zewnątrz, nikt więc nie spieszył z pomocą składania Błękitnej Panienki w całość. A ona czuła się najgorsza. Najbardziej beznadziejna. Najmniej interesująca. Czuła się Nikim. Pokraka, która nie powinna istnieć. Która tylko przeszkadza i zawadza innym. Chwilami więc nawet chciała skakać do wodnej toni, z okna zamku albo z wysokich gór i na zawsze uwolnić się od Czerwonego Smoka i tych przekonań rodzących się pod jego wpływem. Naprawdę bywały momenty, że nie widziała innej drogi ucieczki.

Bywało jednak najprostsze, i najskuteczniejsze rozwiązanie. W trudnych starciach z Czerwonym Smokiem najbardziej pomagał sen - koił zszargane nerwy, uzdrawiał poczucie beznadziei, błogo uspokajał. Tak, najlepiej od Czerwonego Smoka można było uciec po prostu zasypiając. Ale przecież nie zawsze można było spać... Gdy Czerwony Smok prosto w twarz zionął ogniem Błękitna Panienka wymachiwała z przestrachem rękami, uderzając przy tym zupełnie niecelowo bliskie jej osoby. A nikt poza nią Czerwonego Smoka nie widział... Smok groźnie przybliżał się i oddalał, bywały chwile gdy mogła beztrosko śmiać się prawie o nim zapominając, by po chwili jak obuchem dostać prosto we wrażliwe miejsca z potężnego, smoczego ogona.

Te straszne smocze wizyty nie trwały długo, zazwyczaj to jeden straszny dzień, czasem góra dwa, trzy dni pod rząd plus parę niespodziewanych smoczych ataków. Im bardziej w czasie smoczych wizyt Błękitna Panienka musiała podejmować wyzwania, tym robiło się gorzej... Czerwony Smok przeszkadzał we wszystkim. Chwytał potężnymi łapskami i Błękitna Panienka czuła, że NIC NIE MOŻE. Opadała zupełnie z sił. Czasem tylko patrzył przenikliwie - i to wystarczyło, by dziewczynka nie mogła się ruszyć. Nie mogła nawet myśleć, nie była w stanie decydować, rozważać za i przeciw - Smok jakby wysysał wszystkie rozsądne myśli z jej głowy i wlepiał siano ze słomą, przedziwne, nieracjonalne pomysły oparte na niczym.
Błękitna Panienka próbowała tłumaczyć bliskim, że nie uderza ich specjalnie - że to wina Czerwonego Smoka, że dla niej samej to tak niezrozumiałe, że przerasta ją starcie z tym potworem...

Czerwony Smok odchodził na dobre gdy tak mocno kopnął w brzuch, że aż polała się krew. Chwilę pobolało, ale za cenę wolności od Smoczego wpływu - było warto aż czekać na ten moment. Piękny, wolny od Czerwonego Smoka czas nie trwał jednak w nieskończoność...


Jak można jednak wytrzymać z kimś, kto rani i uderza na oślep? - tak myślała Błękitna Panienka w chwilach nieznośnej bliskości ze Smokiem. Czuła, że jest Nikim Wartościowym, więc i czyjeś decyzje o pozostawieniu jej nie wydawały się niewłaściwie.
Prawdziwa Miłość jednak zwycięża nawet niewidzialne Czerwone Smoki...
Rycerz nie mógł, jak to zwykle w bajkach, pokonać Smoka - bo go po prostu nie widział. Dla Rycerza Smoka nie było. Czerwony Smok okrutnie istniał tylko dla Błękitnej Panienki. Ale aż nazbyt realnie...

Rycerz poradził Błękitnej Panience udać się po poradę do Znachorki. Dziewczynka już wcześniej o tym myślała, ale bała się. Wsparcie Rycerza dodało jej jednak otuchy do opowiadania nieznajomej o swoim Niewidzialnym Czerwonym Smoku. Znachorka wykazała zrozumienie i zaleciła łykanie Zielonych Tabletek, gdy Smok się pojawia.

Tak też dziewczyna zrobiła przy najbliższej okazji - wzięła aż dwie Zielone Tabletki, i w nosie miała Smoka, czy gdzieś jest, czy go nie ma. To było cudowne... Nie czuć na sobie smoczego spojrzenia, robić tak, jakby go nie było... Chyba rzeczywiście go nie było?..

Niestety, przy kolejnej smoczej wizycie Zielone Tabletki już tak nie pomagały. To znaczy - nie na cały czas bliskości Smoka. Chwilami znikał, by zaraz, przy okazji konieczności decydowania lub presji podjęcia wyzwania, pojawić się. Ogniście Czerwony, zuchwały, nie dawał dziewczynce żadnych szans. Nie była w stanie znów podjąć żadnej decyzji, wszystko ją przerastało i nie miało sensu, a ona była najbardziej beznadziejną Błękitną Panienką we wszechświecie. Znów Smok co chwila to zbliżał się, to oddalał na bezpieczną odległość. Zachowanie dziewczynki było więc zupełnie nieprzewidywalne.

Miłość jednak poradziła sobie i z tą sytuacją. Błękitna Panienka poza Zielonymi Tabletkami pragnęła wiele akceptacji, spokoju, po prostu trwania, zwyczajnie bycia. Na ten czas bliskości Smoka potrzebowała prostoty teraźniejszości, bez wyzwań i wyborów.
Zielone Tabletki ukołysały ją w końcu do snu, a Błękitna Panienka oczekiwała na ostateczny smoczy kopniak i uwolnienie się spod Czerwonego wpływu...
 //edyt 18 grudnia 2014




Czasem Czerwony Smok przybierał zupełnie inną postać. Nie do rozpoznania na pierwszy rzut oka. Błękitna Panienka budziła się i zalewała ją fala lęku. Obaw. Niepokój każdego aspektu życia. To Czerwony Smok - zmieniał się w wielką czerwoną chustę lęku i zakrywał całą postać Błękitnej Panienki. Żeby uwolnić się spod chusty dziewczynka musiała wstać, otrząsnąć się, na kartce zanotować to, co ważne. Co sensowne. Co znane i poukładane. A najlepiej - pomodlić się. Gdy dziewczynka zwracała się do Boga, szczerze i prostodusznie, czerwona chusta rozpadała się na strzępy, by po chwili zniknąć zupełnie...

// 28.12.2016

piątek, 3 października 2014

Wędrownych ptaków klucz

Nie tak dawno temu i nie tak całkiem daleko, w potężnym, gęstym lesie, na rozległej, słonecznej polanie żyła sobie Mała Rusałka. Mieszkała w malutkiej, przytulnej chatce pod drzewem jarzębiny. Było to miejsce urocze - jak wiadomo, zawsze mogłoby być większe, wyżej położone, wiele można by w nim pozmieniać, by było jeszcze lepiej - ale i tak było bardzo dobrze. Mała Rusałka prowadziła raczej radosne i miłe życie. Miała wokół siebie wiele przyjaznych, leśnych stworzonek, wśród nich i takich, na których zawsze mogła liczyć. Była całkiem mądra, posiadała wiele zalet, jak i wad - jak to Rusałki i inne stworzenia mają w zwyczaju. Pomagała leśnym zwierzątkom gdy były chore, opatrywała im krwawiące łapki, myła plecy staremu borsukowi, który do swoich pleców już nie sięgał. Lubiła rozmawiać, słuchać swoich leśnych i łąkowych sąsiadów. Żyła sobie spokojnie, aż tu pewnego razu zafascynowały ją podróże. Słuchała z zapartym tchem opowieści wędrownych motyli o innych łąkach, innych kwiatach, miejscach, gdzie słońce świeci w wyjątkowy sposób. Spoglądała z tęsknotą na klucze żurawi odlatujące hen, daleko... Skowronek wyśpiewywał jej o przestrzeni wiejskich pól, a jaskółka o wielkich wodach i widoku potężnego lasu z góry. Pewnego dnia Mała Rusałka postanowiła więc ruszyć ze swojej słonecznej polany w inne miejsca. Poznała gęste leśne paprocie, wiele nowych stworzonek. Odkryła wyjątkowe miejsca. Cieszyło ją to podróżowanie, z radością jednak wracała też do swojej chatki pod jarzębiną i opisywała swoje przygody. Gdy jednak słyszała kolejne podróżnicze opowieści wędrownych ptaków znów było jej tęskno... Co jakiś czas wyruszała więc w krótsze i dłuższe wędrówki w coraz to nowe miejsca. Czerpała z tego radość - ale i tęsknota, i chyba zazdrość przy podróżach innych wciąż jej towarzyszyły. Nie cieszyła się swoim wędrowaniem tak po prostu, tylko wciąż porównywała się do żurawi czy bocianów - i żal jej było swojego małego podróżniczego dorobku w porównaniu do ich corocznych, dalekich wypraw. Raz nawet usiadła na bociani grzbiet, pofrunęła daleko i na długo. Była to podróż pełna przygód i nowych doznań, wydawać by się mogło, leśne zwierzątka z zachwytem słuchały jej zwariowanych historii po powrocie. Mała Rusałka, choć zadowolona z poznawania świata, wciąż czuła, że widziała zbyt mało. Zazdrościła tym, którzy byli tam, gdzie jej nie było. Świat zdawał się mieć nieograniczone możliwości. A Mała Rusałka na co dzień zajęta była pomocą leśnym i łąkowym zwierzątkom. Kusiło ją pozostawienie swojej chatki pod jarzębiną, swojej pracy i wybranie się w długą (może i niekończącą się nigdy?) podróż dookoła świata. Bo na razie mogła pozwolić sobie od czasu do czasu gdzieś ruszyć - a to ciągle było jej mało, i mało. Skoro ktoś może, to czemu ona nie? Podróżując bliżej i dalej nie zwracała uwagi, jak wygląda wschodzące słońce nad jej lasem, jak pada światło pod wieczór na kuchenny stół, jak gwiżdże czajnik i jak winorośl wije się wokół poręczy. Ciągle chciała być w drodze, ciągle zazdrościła podróży innym... I widziała coraz więcej różnorodnych rzeczy, którymi rożne stworzonka zajmowały się na co dzień. Niektóre malowały przepiękne obrazy, inne rzeźbiły w piasku. Poznała wyjątkowych grajków i śpiewaczy. Oszałamiających pisarzy i poetów. Poczuła, że nie robi w życiu nic szczególnego... Tyle mogłaby, bo i jej śpiewem czasem ktoś się zachwycał, i czasem lubiła opisać swoje przygody, i dawało jej to spełnienie i radość. Gdy jednak widziała blask sławy innych, wielkie talenty i wizję ich kariery w przyszłości... Żal jej było samej siebie, mieszkającej na pospolitej łące w lesie i opatrującej na co dzień skrwawione łapki. Czuła, że nie wykorzystuje w swoim życiu tych wszystkich możliwych talentów, które być może drzemały w niej. Że wciąż coś jest nie tak. Planowała tak wiele, że nauczy się języka węży i zacznie malować, zapisze się do chóru żab i weźmie od pasikoników lekcje gry na skrzypcach... Te plany jednak w ferworze podróży pozostawały głównie w jej głowie. A gdy miała wolną chwilę, ich ogrom aż przerażał Rusałkę. Spotkała jednak wiele stworzonek, które łączyły dalekie wędrówki ze śpiewem, albo rzeźbę z muzykowaniem - może więc to z nią, z Rusałką jest coś nie tak? Jest niewystarczająco dobra, żeby intensywnie żyć. Skazana jest na łąkę, i nic więcej, bo nie potrafi wziąć się za siebie i wykorzystać swoich talentów... Tak o sobie często myślała, jakby zapominając o wszystkich rzeczach, które wokół niej się działy i miejscach, które mogła podziwiać.


Pewnego razu wracając z wielkiego miasta, trochę zmęczona gwarem i spalinami, już w promieniach zachodzącego słońca na łące spotkała Małego Żuka.

- Rusałko, jakie piękne słońce! Jaki piękny dzień! - radośnie zawołał Mały Żuk. - Tak bardzo cieszy mnie lato tego roku. Tyle było do zrobienia, zbudowanie domu, i tak wiele się udało. Całe dnie spędzałem przy błocie, ale jaki efekt! Ach, i kwiaty tak pysznie pachną, i świerszcze grają wieczorami najpiękniej. Jak się masz, Mała Rusałko?

Słowa Żuka zatrzymały w miejscu Rusałkę. Uśmiechnęła się do Żuka, usiadła wśród traw i wsłuchała w pozorną ciszę łąki. Po chwili usłyszała, że świerszcze rzeczywiście grają cudowny koncert. Zobaczyła, że na niebie maluje się wyjątkowy spektakl pastelowych obłoków. Pomyślała o pięknych miejscach, które ostatnio widziała. O mądrych stworzonkach, które spotkała. O wesołej wdzięczności borsuka z umytymi plecami. O radosnym śpiewaniu w czasie podróży.

- Żuku, dlaczego tak trudno dostrzec piękno tego, co jest? Dlaczego zamiast cieszyć się ze spotkania wyjątkowych stworzeń, grajków, malarzy, podróżników, pisarzy, zamiast czerpać radość z wiedzy, którą się dzielą, łatwiej jest im zazdrościć? Czemu wciąż jest mi mało, czemu nie mogę po prostu docenić tego, gdzie mogę być, wykorzystać to wszystko, co trwa, do cna, zamiast wpatrywać się z tęsknotą w wędrowne ptaki? Żuku, chcę znowu cieszyć się życiem i światem!

Żuk puścił oko do Rusałki, usiadł obok niej wśród traw i wspaniałej gry świerszczy. Razem wpatrywali się, spokojnie i radośnie, w klucz ptaków na niebieskim niebie i pejzaż pastelowych obłoków wśród zachodzącego słońca.



wtorek, 2 września 2014

Jak to Tosia gąbką się stała



Dawno, dawno temu, za siedmioma lasami, za siedmioma rzekami, żyła sobie Tosia. Tosia lubiła otaczać się koleżankami i słuchać ich opowieści. Słuchała, słuchała, setki bzdur przetaczało się przez jej głowę... Czy naprawdę to lubiła? Miała wrażenie, że gdy jest wśród koleżanek, staje się ważna. Kiedy była sama miewała wspaniałe pomysły, potrafiła dziergać cudowne serwetki i piec najpyszniejsze ciasteczka, ale towarzyszyło jej w samotności poczucie zanikania. Gdy była sama - miała wrażenie, że staje się przezroczysta, tak mało istotna w tak wielkim świecie, gdzie istnieje się, gdy inni o tobie mówią... Więc Tosia jak najczęściej otaczała się koleżankami - wśród nich czuła, że istnieje. Że liczy się, że jej bycie ma sens: no bo w końcu ich słucha. Wysłuchiwała nudnych przekomarzań o nudnych sprawach, o banalnych i spranych codziennościach, po parę razy te same wypłowiałe historie... Ale słuchała uważnie. Najczęściej milczała, przytakując ze zrozumieniem. Była bardzo dobrym słuchaczem, więc liczne koleżanki wykorzystywały to i plotły przy niej niezwykłe farmazony. Bywały i takie, które bluzgały niesamowicie - taki miały styl bycia i życia. A Tosia słuchała, słuchała... Chłonęła ich słowa cała sobą. Wczuwała się w sytuacje koleżanek, w ich sposób myślenia i patrzenia na świat, często tak płytki i nudny. Tosia była bardzo wrażliwą dziewczynką. I powoli, powoli, tak słuchając aż do granic możliwości, zupełnie zatracała swoją Tosię w sobie. Słuchała tak bardzo, tak chłonęła opowieści, że zamieniła się w gąbkę. Koleżanki nieco zdziwiły się na tą dziwną przemianę, trochę o tym pogadały, i zostawiły Tosię, która już nie przytakiwała i nie słuchała uważnie - była przecież w końcu tylko gąbką. Gąbka Tosia została więc zupełnie sama. Leżała tak, samotna gąbka w słonecznym blasku, w bezkresnym pustkowiu. W gorącym słońcu wchłonięte przez nią słowa koleżanek zaczęły powolutku wyparowywać. W upalnej samotności wszystkie bzdury, przekleństwa, głupotki ulatniały się, odfruwały hen, daleko. Aż gąbka zupełnie wyschła. Gdy nie było w niej już ani śladu bredni koleżanek mogła spokojnie zastanowić się, co dalej zrobić. Skupiła całą swoją wolę, aby zmienić się z powrotem w Tosię. Obiecała sobie, że nie będzie bezmyślnie chłonąć głupot. I tak też zrobiła. Często robiła na drutach przepiękne szaliki i piekła najpyszniejsze ciastka w całej krainie. Chodziła na samotne spacery, podziwiała świat,  miała wiele własnych przemyśleń. Wymieniała swoje myśli z innymi Mądrymi Osobami. Stała się lubiana - choć nie przez wszystkich i ceniona za cudowne wypieki, fantazyjne wełniane twory i ciekawe, budujące rozmowy. Pozbyła się wrażenia zanikania w samotności i chłonęła tylko tyle słów innych, ile uważała za słuszne. 
// styczeń 2014


Motyle marzenie

Dawno, dawno temu, za wysokimi górami, za gęstymi lasami, za sunącymi po łąkach mgłami żyła sobie smutna dziewczynka. Spacerowała po gęstym lesie, zbierała zmrożone poziomki i nagryzione grzyby. Bardzo lubiła kolorowe motyle, które jednak spotykała rzadko. Marzyła o korowodzie barwnych motyli, który porwie ją w daleki, nieznany świat. Gdy jednak zdarzało jej się zobaczyć motyla, to był on zazwyczaj malutki i szarobury. Pytała leśnych stworzonek gdzie może znaleźć skupisko wielkich, wesołych motyli. Wszyscy śmiali się z niej mówiąc, że motyle nie żyją w stadach. I że w ich gęstym lesie zupełnie niemożliwe jest, aby zobaczyć liczne motyle w jednej chwili. Długimi, ciemnymi wieczorami dziewczynka siadała w swojej małej, drewnianej chatce przy ogniu w kominku i wyobrażała sobie radosny motyli taniec, z którym odfruwa hen, daleko, daleko... Marzenie o motylach towarzyszyło jej często. Nawet wtedy, gdy ścigała się wśród paproci z sarnami, gdy przyrządzała przepyszne poziomkowe konfitury i kiedy śpiewała poranne piosenki z trelami leśnych ptaków. Wciąż i wciąż miała w sobie obraz upragnionych kolorowych motyli. Pewnego mglistego dnia, zupełnie niespodziewanie, jej mały drewniany domek zaczął się trząść. Aż złapał ją atak kichania z wrażenia, gdy ujrzała niewyobrażalną liczbę przepięknych, olbrzymich, tęczowych motyli które krążą wokół jej chatki. Gwałtowny motyli taniec porwał ją i jej mieszkanko wysoko, wysoko w niebo. Razem z chatką i motylim kluczem wystraszona dziewczynka płynęła nad gęstymi lasami, mglistymi łąkami i wysokimi górami. Cały świat podziwiała z perspektywy przedziwnego motylego lotu. Po długiej podróży motyle razem z jej domkiem zaczęły powoli się zniżać. Chatka osiadła na piaszczystej plaży nad wielką wodą. Równie niespodziewanie jak się pojawiły, motyle nagle zniknęły. Dziewczynka wyszła przed domek i zobaczyła bezkres oceanu. Słońce mocno grzało, piasek pod stopami był przyjemnie ciepły, głośny szum fal zagłuszał wszelkie inne dźwięki. Dziewczynka poczuła ogromny żal, że nie ma tutaj jej przyjaciółek saren, leśnych ptaków, poziomek i mgły. Usiadła na złotej plaży i już na zawsze zatopiła się w swojej głębokiej tęsknocie za znanym jej światem gęstego lasu.

// styczeń 2014