Głęboko, głęboko w morskich głębinach żyła sobie Rozdymka. Być może początkowo to imię nie wydaje się dobre dla bohatera bajki, ale zaraz przekonacie się, że pasuje doskonale. Rozdymka była okrągłym stworzonkiem żyjącym sobie szczęśliwie razem z innymi zwierzątkami. Była ciekawa świata, mądra i żądna przygód. Lubiła, gdy wokół niej coś się dzieje. Gdy życie w morskich głębinach smakuje intensywnie. Jej szczęśliwy żywot co jakiś czas zakłócała jednak pewna przypadłość. Sama nie zauważała, kiedy zaczynała rosnąć, i puchnąć, i puchnąć coraz bardziej, aż osiągała takie rozmiary, że wybuchała. Wtedy rozpadając się w drobny mak raniła dotkliwie wszystkich wokół, a ona sama odczuwała w swoim rozbiciu potężną pustkę i dogłębny bezsens. Potrzebowała czasu, żeby pozbierać się wtedy z powrotem z kawałków w całość. Było to jednak bardzo trudne, bo jak w takiej beznadziei rozbicia na drobne części mobilizować się do ciężkiej pracy? Wymagało to zresztą wyjmowania ułamków, które uderzyły bliskie jej w momencie wybuchu osoby, starannego kolekcjonowania na nowo cząstek siebie zbierając je z otoczenia. Poturbowanego przez jej wybuch otoczenia, należy dodać. Rozdymka więc przepraszała, głaskając miejsca po uderzeniach, chuchała na zranienia i pielęgnowała drobne ranki. Niestety, do wybuchu dochodziło najczęściej w obecności najbliższego jej stworzenia, Morskiego Konika. Konik Morski był już tak poraniony przez częste wybuchy, że coraz bardziej miał ich serdecznie dość. Mówił to Rozdymce, która martwiła się tym coraz bardziej. Nie dość, że ona sama przy wybuchach przeżywała trudne i graniczne chwile rozerwania siebie, bezsensu i beznadziei, to jeszcze cierpiał na tym dobry i kochający ją Konik Morski... Strapiona Rozdymka nie znała rozwiązania tego problemu. Dlaczego rośnie, i rośnie, rozdyma się - i tego nie dostrzega? Co wypływa na jej puchnięcie? Co zrobić, żeby nie doprowadzać do niekontrolowanego wybuchu, który nic dobrego nie robi, tylko niszczy? Nie znała odpowiedzi na to pytanie. A wybuchy powtarzały się, i wciąż pojawiały się na nowo, mimo jej szczerych chęci, różnych pomysłów i starań...
Aż nadszedł pewien dzień, gdy wędrowała po skalistych, nieznanych rejonach morskich głębin z Jeżowcem. Bardzo lubiła takie wycieczki. Opowiadała właśnie o swoich planach na wyprawę hen, wysoko, niemal do tafli morskiej wody, aby zobaczyć promienie słońca znad ich morskiego świata. Potrzebowała na taką wyprawę wybrać się jak najwcześniej, by promienie słońca nie były jeszcze zbyt silne. Zaraz po planowanej wycieczce chciała pozwiedzać okolice morskiego brzegu wyspy, potem jeszcze szybko przemieścić się na drugi koniec głębin, aby zdążyć do swoich obowiązków... Jeżowiec ze zdziwieniem słuchał tej opowieści i zapytał w końcu, czy aby nie przesadza? Czy naprawdę uważa, że czas jest z gumy? Że uda jej się to wszystko zrobić w tak ograniczonym czasowo dniu? Rozdymka wzięła wtedy głęboki oddech... "- O, znowu nabierasz powietrza, i go nie wypuszczasz! - zakrzyknął Jeżowiec. - A potem będziesz narzekać, że kolejny raz wybuchłaś..."
Rozdymka otworzyła oczy ze zdumienia. Jeszcze nie do końca rozumiała, potrzebowała trochę czasu, ale cała sprawa zaczęła jej się powoli rozjaśniać... A przecież Konik Morski mówił jej to nie raz! Nie bierz tyle powietrza. Odpuścić. Wypuść z siebie. No tak... Wszystko układa się w całość...
Rozdymka zaczęła pojmować, że pęcznieje z nabranego powietrza, którego z siebie nie wypuszcza. Gdy ktoś powie coś, co jej się nie podoba - zamiast skomentować: nabiera powietrza. Gdy jakaś sytuacja ją zezłości - nie widzi tego, tylko nabiera powietrza. Gdy czuje, że się nie wyrabia, jest zmęczona i wyczerpana - nic to, nabiera powietrza, i rusza dalej. W trudnych sytuacjach nie zatrzymuje się, aby im się przyjrzeć - tylko nabiera powietrza, i pędzi dalej. I tak rośnie powietrze w jej środku, rośnie, pęcznieje, coraz bardziej, robi się coraz większa... Aż nagromadzone powietrze tak ją całą napina - że wybucha. To zwykle wtedy, gdy chce kolejny raz nabrać powietrza, w prostych, niewinnych sytuacjach z codzienności, jak na przykład: przeszkadza jej chwilowy bałagan Konika Morskiego, i tego nie mówi - tylko nabiera powietrza. I wtedy...BACH! Rozpryskuje się na drobne kawałki, które atakują znajdującego się tuż obok Konika... Wtedy dopiero bałagan robi się totalny. Ona jest rozbita, z kompletną pustką i bezsensem. Znowu, znowu się to stało. Powoli zbiera okruchy z siebie, przeprasza Konika Morskiego, czuje się beznadziejna i nic nie warta... Wciąż i wciąż powracający straszliwy krąg.
Aż tu: Eureka! Poznała nareszcie przyczynę swoich wybuchów! Przyczynę niespostrzeganego puchnięcia!
Szybko pobiegła do Konika Morskiego, powiedzieć mu o swoich odkryciu. Że to wszystko przez nabieranie powietrza! Że od teraz już wie. Że od dziś każde nabrane powietrze powoli, spokojnie wypuści - i pozwoli sobie na zmęczenie. Na wyczerpanie. Na odpuszczenie. Pozwoli sobie nie być doskonała. Pozwoli sobie sama przeżyć i nazwać złość. I smutek pozwoli sobie przeżywać. Wdech - i wydech. Wdech - i wydech. I każde trudne uczucie. I trudną sytuację. I wszystko, co ją przerasta, i co jej się nie podoba: wdech, i wydech.
Nie da się mieć po kontrolą całego świata. Nie da się gnać do przodu na wdechu. Nie musi zrobić wszystkiego, co przyjdzie jej do głowy. Chce dać sobie czas na zatrzymywanie się, posłuchanie samej siebie, na spokojny wydech po wdechu.
Konik Morski słuchał jej z uwagą, uśmiechnął się i mocno przytulił do siebie. Reszty nagromadzonego przez Rozdymkę powietrza ze świstem wypuściła z siebie. Ufff, jaka ulga...
- Wiesz, Koniku Morski... - zaczęła powoli i z namysłem Rozdymka. - Chyba jestem gotowa na zmianę imienia... Już nie chcę być Rozdymką. Tak jak ty, chcę być po prostu Morska...
Uśmiechnęli się do siebie a słoneczne światło daleko, zza morskiej tafli radośnie zamigotało pomiędzy nimi.